czwartek, 31 maja 2012

Sex dolls

                                             zdjęcie ze strony www.orient-doll.com


    Dmuchane lalki - do niedawna kojarzone z badziewnie wykonanymi manekinami odchodzą w niepamięć. Już dziś, na rynku pojawiły się istne dzieła sztuki, służące do rozładowywania męskich żądzy!
    Ponadprzeciętna uroda i staranne wykonanie zaliczają je do najnowszych "erotycznych arcydzieł" japońskiego rynku. Pomimo kontrowersyjnego zastosowania nie można zarzucić im piękna. Lalki wyglądają jak prawdziwe kobiety! W Polsce to wciąż nowość, ale w kraju Kwitnącej Wiśni handel silikonowymi pięknościami rośnie i to od wielu lat. Lalki, pomimo wysokiej ceny są bardzo popularne wśród mężczyzn na dalekim wschodzie. Otrzymały nawet nazwę własną - "Holenderskie  Żony", (datch waifu). Tanie w utrzymaniu, bez wymagań - idealnie zastępują prawdziwe partnerki.
    Historia japońskich sex dolls sięga lat 30. Początkowo tworzone były z myślą o marynarzach wypływających w dalekie podróże. Laleczki miały zastępować chętne do igraszek kobiety i sprawdziły się tak dobrze, że powstał ogromny sektor produkcji w Tokio.
    O ile pierwsze "Holenderskie Żony" były prostymi typami manekinów, o tyle dziś powstające lalki do złudzenia przypominają żywe dziewczęta. Mogą wykonywać ruchy jak prawdziwi ludzie, a ich waga nie przekracza 30 kg. Ceny są niestety bardzo wysokie, około 6 tys. dolarów za sztukę, ale przy takiej rozrywce cena nie gra roli. Każda lalka jest inna, zależnie od upodobań mężczyzn. Powstają nawet silikonowe manekiny przypominające dzieci!

                                               zdjęcie ze strony orient-doll.com
                                               
"Prawdziwa kobieta może Cię, oszukać, zdradzić, ale te lalki nigdy Ci tego nie zrobią, są Twoje w stu procentach" - to słowa jednego z użytkowników, który posiada całą kolekcję sexy dolls.

    Istnieje duża grupa mężczyzn, która całkowicie rezygnuje z kontaktów z kobietami na rzecz sexy dolls. Obcowanie tylko i wyłącznie z manekinami może rodzić wiele niebezpieczeństw. Ludzie, którzy tworzą swój wyimaginowany, lalkowy świat uciekają od odpowiedzialności i szarości świata realnego. Stają się zobojętniali na ludzkie cierpienie, ponieważ z czasem zatracają więź emocjonalną w stosunku do prawdziwego świata. Naturalny stosunek między kobietą, a mężczyzną zastępują uproszczonym stosunkiem z nieożywionym przedmiotem. Fanatycy nadają lalkom imiona, darzą je "miłością" i widzą w nich realne towarzyszki życia. Zastanówmy się teraz gdzie w tym świecie miejsce dla prawdziwych ludzi?

                                             zdjęcie ze strony www.orient-doll.com
   
    Pomimo tak wielu sporów, które wzbudzają sex lale z Japonii, niełatwo przejść obok nich obojętnie. Tak staranne wykonanie oraz perfekcyjna uroda przyciągają uwagę nie tylko mężczyzn, ale także samych kobiet, które oceniają ich wartość w kategorii sztuki.

Cytat tygodnia

                                                zdjęcie ze strony www.se.pl


"Polsko-czeska wokalistka Ewa Farna spowodowała wypadek samochodowy ze sobą w roli głównej. Ewa znana z powściągliwości ogólnej i krzewienia mody na dekalog, podobno jechała po pijanemu. Jak sama twierdzi, nie piła, tylko oblewała maturę. W odwiecznym sporze o narodowość artystki Ewa wreszcie opowiedziała sie po właściwej stronie" -  komentarz Kuby Wojewódzkiego po wypadku piosenkarki.


środa, 23 maja 2012

Cytat tygodnia

                                          zdjęcie ze strony www.pudelek.pl



Janusz Palikot to cyniczny oszust. Powiedział, że SDP nadało nam tytuł "hien dziennikarskich”. Nigdy czegoś takiego nie było. Mówił, że przegraliśmy z nim wszystkie procesy. Nie przegraliśmy z nim żadnego procesu – co więcej, nawet takiego procesu nie było. Palikot o tym wie – ale łże z zemsty, że odważyliśmy się rozmawiać z jego byłą żoną – nie o tajemnicach alkowy, ale o jego poglądach politycznych, które zmienia jak rękawiczki. Palikot byłą żonę, która ma go za kanciarza najchętniej by zakneblował. Jak sama wspominała chciał zakazać jej notarialnie wypowiedzi na swój temat. Całkiem nieźle. Za kalumnie Palikot powinien nas przeprosić. Do tego trzeba elementarnej uczciwości i honoru. Tego Palikot nie ma w nadmiarze.

Ten polityk w poniedziałek jest konserwatystą i wydaje ultrakatolicki tygodnik ("z zakazem pedałowania" na okładce). We wtorek jest wielkim panem, który ruga służbę przy dziennikarzach. W środę jest super liberałem, który chce topić protestujące pielęgniarki w kopalniach. W czwartek jest socjalistą, który chce by państwo dawało miejsca pracy. W piątek będzie mówił, jak cenne są słowa Jana Pawła II i kończył sejmowe przyrzeczenie słowami "Tak mi dopomóż Bóg". W sobotę zmontuje partię z kolesiami z tygodnika "Nie", naczelnym Faktów i Mitów (gdzie pisywał Grzegorz Piotrowski). Co w niedzielę? 

W niedzielę będzie walił młotkiem w drzwi kościoła, nie żeby z niego wystąpić, ale żeby się załapać do mediów. Potem będzie następny tydzień i Palikot pojedzie dalej. Jedną ręką poda dziennikarzy do sądu z artykułu 212 kodeksu karnego, drugą podpisze się za wykreśleniem tego paragrafu. Mało tego – z uśmiechem weźmie udział w stosownej kampanii społecznej. I znów będzie rządził w telewizji. Nazwie prezydenta alkoholikiem, ministra wyzwie od "katolickiej cioty", zarzuci znanej posłance "kurestwo".

Spokojnie! Ujdzie mu, to na sucho przyzwyczaił się, że wolno mu wszystko. Telewizje go kochają, bo zawsze ma coś wesołego w zanadrzu, a to świńską mordę, a to plastikowego członka. Pamiętamy jak Palikot pokazywał kiedyś w kampanii spot atakujący Tuska hasłem "Skończmy z polityczną prostytucją". To zabawne, bo szczerze mówiąc trudno sobie wyobrazić większą polityczną prostytutkę niż sam Palikot. Właśnie dlatego nie wierzymy, że jest w stanie odwołać swoje palikotowe oszczerstwa.- Michał Majewski i Paweł Reszka dziennikarze gazety „Wprost”

Wynalazca pilota nie żyje!


                                       zdjęcie ze strony www.wirtualnapolska.pl


     W wieku 96 lat, w szpitalu w IIIinois w USA zmarł Eugene Polley – amerykański inżynier i wynalazca. O tej smutnej wiadomości we wtorek poinformował we wtorek rzecznik firmy Zenith Electronics, której pracownikiem był Polley.
     W roku 1955 zaprezentował całemu światu bezprzewodowy pilot do telewizora, który okazał się ogromnym hitem urządzenie to nazwano „Flash-Matic”, to dzięki niemu można było zmieniać kanały bez potrzeby podnoszenia się z  fotela.
Zanim Polley wynalazł bezprzewodowy pilot do telewizora już od dwudziestu lat pracował w Zenith Electronics. Już wtedy urządzenie, które pozwalało zmieniać kanały bez potrzeby podchodzenia do telewizora było znane. Część telewizorów była wyposażona w piloty osadzone na kablu. Nie było to jednak zbyt wygodne i komfortowe. Zabawnie nazywano gruby przewód pilota „pępowiną”, podkreślając w ten sposób ograniczenia.
   W 1955 roku Polley skonstruował urządzenie, dzięki któremu przy pomocy niewielkiej lampki wysyłano informacje do odbiornika umiejscowionego przy telewizorze. I właśnie w ten sposób powstał „Flash-Matic”- pierwszy bezprzewodowy pilot na świecie. Użytkownicy twierdzili, że urządzenie było bardzo czułe i czasem dość dużą trudnością było wcelowanie światełkiem w odbiornik, ale mimo kłopotów latareczka Polleya stała się ogromnym hitem.
   Początkowo pilot bez kabla był dobrem wręcz luksusowym tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na taką przyjemność. Dlaczego? Bo jego koszt był porównywalny ze średnią pensją, ale z czasem stał się standardowym wyposażeniem.
    Znawcy twierdzą, że wynalazek Polleya w pewnym stopniu miał wpływ i zrewolucjonizował funkcjonowanie samej telewizji, która dzięki jego wynalazkowi miała teraz nową widownię, gotową szybko zmienić kanał, jeśli oglądany był nie dość interesujący.
  Czy umiemy sobie wyobrazić życie bez pilota, to dość wątpliwe. Raczej nikt z nas nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że musiałby się podnieść z ulubionego fotela po to by zmienić kanał. Ile razy bezmyślnie przełączamy kanały nawet nie zastanawiając się nad ich treścią. Ale gdyby nie wynalazek amerykańskiego inżyniera nasze życie nie byłoby tak łatwe. Śmiało można stwierdzić zrewolucjonizowało nie tylko świat zaawansowanych technologii, ale też w dużym stopniu zmieniło kulturę masową i charakter telewizji.

niedziela, 13 maja 2012

Cytat tygodnia

                                                   zdjęcie ze strony www.fakt.pl


"Zadzwoń do Lecha, zadzwoń do brata". - słowa, które padły w Sejmie podczas wystąpienia Kaczyńskiego.

Maturalny skandal

                                               zdjęcie ze strony www.wykop.pl


    " Pomocy mam 15 min. Szybkooooo! Wskaż liczbę która spełnia równanie |3x + 1 | = 4x" - prośba o rozwiązanie m.in. takiego zadania pojawiła się we wtorek na jednym z for internetowych tuż po rozpoczęciu egzaminu maturalnego z matematyki. Pytania maturalne pojawiające się w internecie to nie tylko zmartwienie Centralnej Komisji Edukacyjnej. Sprawa trafiła już do prokuratury!
    Po raz kolejny treść zadań maturalnych pojawiła się na forum internetowym podczas trwania egzaminu. Tym razem były to prośby w rozwiązaniu zadań z matematyki. Każdy post poświęcony był na jedno zadanie. Pierwszy pojawił się niespełna 20 minut po rozpoczęciu egzaminu. Centralna Komisja Edukacyjna zgłosiła sprawę do prokuratury, która sprawdza czy doszło do naruszenia poufności materiału egzaminacyjnego. Po wykonaniu dokładnej analizy stron internetowych, prokuratura przesłucha przedstawicieli CKE, a jeśli doszło do przestępstwa - podejmie decyzję o wszczęciu śledztwa.
   Sprawa ściągania na maturze ujrzała światło dzienne tylko dzięki szybkiej reakcji zaniepokojonych internautów. Oburzeni użytkownicy portalu Onet zgłosili sprawę do CKE. Po wielu krytycznych komentarzach oraz nagłośnieniu sprawy, domniemany nieuczciwy maturzysta usunął swoje konto, w celu zatarcia śladów.
   W czwartek Małgorzata Gawarecka z  Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście-Północ w rozmowie z Kontaktem 24 przyznała: „Dzisiaj wpłynęło do nas zawiadomienie z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej o możliwości popełnienia przestępstwa. Chodzi o potencjalne naruszenia poufności materiału egzaminacyjnego na egzaminie maturalnym w dniu 8 maja”. Jak dodała, "trwają czynności sprawdzające". W piątek Małgorzata Gawarecka poinformowała, że w związku z wyjaśnieniem sprawy prokurator zleci policji przesłuchanie przedstawiciela Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Nie zapadła jeszcze decyzja o wszczęciu śledztwa.
   O szczegółach postępowania mówił także w piątek Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie: "Prokurator dokona oględzin stron, które wskazał zawiadamiający, czyli Centralna Komisja Egzaminacyjna. Jeżeli stwierdzi, że doszło do przestępstwa, może podjąć decyzję o wszczęciu śledztwa" - wyjaśnił rzecznik.
   Pierwszy post z prośbą o pomoc w zadaniu pojawił się w Internecie o godzinie 9:22. Ostatni o godzinie 10:34. Łącznie użytkownik umieścił 12 postów, na które w większości otrzymał odpowiedzi w postaci gotowych rozwiązań. Uczniowie, w szczególności tegoroczni maturzyści nie kryją oburzenia: "Czuję się wykiwana", "to jawne oszustwo - przecież jest kategoryczny zakaz wnoszenia telefonów", "ja inwestowałem w wiedzę, a ten cwaniak w smartfona z internetem".
   Wiadomość o możliwym oszustwie dotarła do Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. "Przyjrzeliśmy się tej sytuacji. Wygląda na to, że ktoś, najprawdopodobniej uczeń (nie chcę przesądzać) udostępnił materiał w trakcie trwania egzaminu" - mówiła w czwartek, w rozmowie z redakcją Kontaktu 24 Mariola Konopka, rzeczniczka CKE. "Osobie, która udostępniła materiał, grozi unieważnienie egzaminu" - poinformowała rzeczniczka. "Należy podkreślić, że sytuacja ta nie rodzi żadnych konsekwencji dla pozostałych uczniów, którzy pisali egzamin" - dodała.
   Ściąganie na egzaminach maturalnych staje się coraz bardziej popularne wśród uczniów. W Internecie można znaleźć wiele rad dotyczących sposobów obchodzenia "systemu maturalnego". W okresie maja aż roi się od ogłoszeń oferujących elektroniczny sprzęt, umożliwiający dyskretną komunikację przez słuchawki. Takich ogłoszeń są w sieci dziesiątki, wystarczy dobrze poszukać. Niestety komisje egzaminacyjne nie posiadają aż tylu możliwości kontrolowania maturzystów. Nauczycielom nie wolno rewidować uczniów, mogą jedynie reagować na ich dziwne zachowanie. Biorą pod uwagę ewentualne wyskoki podopiecznych, jednak liczą na ich zdrowy rozsądek. Rozsądek, którego jak widać po ostatnich wydarzeniach coraz mniej. Może już pora na zmiany w systemie maturalnym. Pora na wypełnienie luk, które oferują możliwości bycia nieuczciwym. 

wtorek, 8 maja 2012

Cytat tygodnia

                                                                      zdjęcie ze strony www.fakt.pl


"O to chodzi, żebyśmy przestali się wstydzić. Na Euro i tak nie zaimponujemy niedokończonymi autostradami. Zaimponujemy naszą kulturą ludową: muzyką, bajkami, rzemiosłem, które jest na wsi" -  mówi współautor hymnu Koko Euro Spoko, Michał Malinowski.
"W Polsce się wstydzimy. Mamy kompleksy. Mówimy "ale wiocha". Czemu wstydzić się tego, co jest najpiękniejsze w polskiej kulturze. Dlaczego mamy się wstydzić polskiej wsi?"- dodaje Malinowski.

poniedziałek, 7 maja 2012

Czyja Ameryka?

zdjęcie ze strony www.wikipedia.pl



    Historycy odkrywają nowe fakty na temat pierwszych Europejczyków, którzy dotarli do Ameryki. Tym razem znaleziono dokument, który może stanowić dowód na to, że to nie Krzysztof Kolumb dopłynął do Nowego Świata jako pierwszy, lecz dokonał tego inny Włoch. 

    Podczas badań prowadzonych dla Dana Browna, znanego amerykańskiego pisarza, historyk Guidi Bruscoli odnalazł dokumenty, zgodnie z którymi, pierwszym odkrywcą Ameryki w czasach wielkich odkryć geograficznych był nie Kolumb, lecz włoski podróżnik, Giovanni Caboto. 
Dokumenty znajdowały się w prywatnych archiwach innej historyczki, Alwyn Ruddock. Były to m.in. zapiski, zgodnie z którymi, bankierzy postanowili sfinansować wyprawę Giovanniego Cabota, której celem był nowy ląd. Jak wiadomo Kolumb swoją pierwszą eskapadę odbył w 1492 roku. Dotarł jednak wtedy jedynie do wysp na Morzu Karaibskim, a do właściwego lądu dopłynął dopiero w 1498 roku.
   Znaleziono również listy, z których wynika, że Cabotowi udało się dotrzeć na kontynent Ameryki już w 1496 roku (czyli na 2 lata przed Kolumbem, który w tym czasie dalej badał Karaiby), a co więcej, najprawdopodobniej dokonał tego ktoś jeszcze wcześniej. Świadczyć ma o tym zapis: „il nuovo paese” (oznaczający „nowy ląd”), w którym największe znaczenie ma wyraz „il” używany do określenia rzeczownika dobrze znanego. Zdaniem historyków jest to dowód na to, że Caboto doskonale zdawał sobie sprawę z tego, gdzie znajdują się nowe ziemie, a mógł to wiedzieć tylko z relacji innych podróżników, bądź ze swoich własnych doświadczeń. Możliwe, że to właśnie dzięki temu argumentowi udało mu się pozyskać finansowanie kolejnej wyprawy. 
    Alwyn Ruddock zapewne posiadała w swoich archiwach o wiele więcej dokumentów związanych z wyprawami Cabota, którymi zajmowała się przez lata. Teraz jednak są one nie do odzyskania, ponieważ historyczka zmarła w 2005 roku, a większość niepublikowanych zapisków dotyczących Włocha, zgodnie z jej ostatnią wolą, została zniszczona. 
     Dr Evan Jones z University of Bristol bada pozostawione przez Ruddock dokumenty oraz jej wcześniejsze publikacje naukowe. Jego zdaniem historyczka ta odkryła m.in. dokumenty świadczące o tym, że jacyś włoscy kupcy już w 1470 roku dotarli do Ameryki. 
   Już przed tym odkryciem przypuszczano, że to nie Kolumb jako pierwszy dopłynął do Ameryki. Gavin Menzies, autor książki pt. "1421. Rok, w którym Chińczycy odkryli Amerykę i opłynęli świat", twierdzi, że już na 70 lat przed Kolumbem azjatycka flota dotarła do Nowego Świata. Świadczyć ma o tym starożytna mapa znaleziona przez przypadek w jednym z tajwańskich sklepów w latach 70. XX wieku. Do dzisiaj jednak wielu historyków wkłada teorię Menzisa między bajki. 
    Istnieje również druga hipoteza, według której Kolumba uprzedzili wikingowie. Zgodnie z podaniami jednym z tych Skandynawów był Leif Eriksson, znany również jako Leif Szczęśliwy. To ponoć on był pierwszym wikingiem w Ameryce, do której dopłynął około 1000 roku, zaraz po odkryciu Grenlandii. 
    Najnowsze badania (z początków 2012 roku) wykazały natomiast, że na kilka milionów lat przed wikingami do Nowego Świata dotarli ludzie z epoki kamienia, którzy zamieszkiwali tereny dzisiejszej Europy. 
    Na wschodnim wybrzeżu Ameryki odkryto narzędzia, których wykonanie świadczy o ich pochodzeniu ze Starego Kontynentu. Zdaniem naukowców północną część Atlantyku w przeszłości pokrywał sezonowo lodowiec, po którym mogli wędrować ówcześni „Europejczycy”. Tym sposobem ludzie jeszcze z epoki kamienia dotarli do Ameryki. Co ciekawe, pojawili się tam jeszcze przed Indianami, których uważa się za rdzennych mieszkańców tych terenów. 

niedziela, 6 maja 2012

Egzotyczna Polska

                                                            zdjęcie ze strony www.mmtrojmiasto.pl



             "Czarne wdowy" w gdańskim porcie, krokodyl wyłowiony z Odry? To nie fikcja! W naszym kraju coraz częściej słyszy się o obecności tak egzotycznych zwierząt.
Trzy żywe, jadowite pająki zostały odkryte podczas kontroli kontenera z samochodami, który przypłynął z Kalifornii do Gdańska. Pasażerki na gapę? Niezostały mile przywitane. Kontener płynący ze Stanów Zjednoczonych zawierał trzy samochody, w tym dwa zabytkowe. W jednym z nich znajdowały się żwawo poruszające się, czarne pająki.  Po bliższych oględzinach i konsultacjach z koordynatorem ds. CITES w IzbieCelnej w Gdyni okazało się, że najpewniej należą one do gatunku "czarnych wdów". One są bardzo charakterystyczne, mają odpowiednią wielkość i takie plamki czerwone na odwłoku. -  mówi Marcin Daczko, rzecznik prasowy Izby Celnej w Gdyni. Służba Celna natychmiast poinformowała o tym SANEPID oraz Wojewódzką Inspekcję Ochrony Roślin i Nasiennictwa w Gdańsku, któremu pająki zostały przekazane. Jad czarnej wdowy, neurotoksyna, jest 15 razy silniejszy od jadu grzechotnika, jest zatem bardzo niebezpieczny dla ludzi. Dodatkowo pająki te szybko zakładają gniazda, gdzie składają nawet do stu jajeczek. Są one bardzo inwazyjne w zamkniętych pomieszczeniach, dlatego dwa pająki zabiły się wzajemnie. Trzeci z nich zostałuśpiony za pomocą 70- procentowego alkoholu etylowego. Niewykluczone, że pająków było więcej. Dla zachowania ostrożności kontener został zdezynfekowany, a następnie zabezpieczony i dokładnie uszczelniony przez pracowników Terminala Głębokowodnego w Gdańsku. 


                                            zdjęcie ze strony www.polskalokalna.pl


     To nie koniec niespodzianek. Niespełna tydzień temu z Warty w okolicach Słupcy wyłowiono martwego krokodyla nilowego. Zwierzę znalezione przez miejscowego wędkarza  miało 1,5 metra długości i 24 centymetryszerokości w najszerszym miejscu. – Gad dryfował z nurtem, był nieżywy – informuje Marlena Kukawka, rzecznikprasowy Komendy PowiatowejPolicji w Słupcy. – Mężczyzna wyłowił podbierakiem padłego zwierzaka i wezwa łpolicję. Występujący w dużej części Afryki i na Madagaskarze krokodyl nilowy osiąg adługość nawet do 7 merów i jest w stanie pożreć człowieka. Policjanci ustalają, jak krokodyl trafił do rzeki oraz co było przyczyną jego śmierci. 
- Jeśli nie zdechł wcześniej, zabiła go temperatura wody w Warcie – podejrzewa dr Grażyna Pabijan, kierowniczka Starego Zoo w Poznaniu i specjalistka od gadów. I wyjaśnia: - Żeby miał szansę na przeżycie, woda powinna mieć co najmniej 20 stopni Celsjusza.
Pabijan uczestniczyła w sekcji krokodyla. - W żołądku znaleźliśmy kamienie, którymi wykłada się terraria, a także polskie monety. Stąd moje podejrzenie, że był wystawiany na pokaz, a oglądający go ludzie wrzucali do wody pieniądze – mówi Pabijan. Zwierzę było niedożywione, w rzece mogło przeżyć maksymalnie dwie doby.   
Choć policja podała, że zwierzę miało cztery-pięć lat, Pabija nuważa, żetrudno to potwierdzić. I tłumaczy, że w zamknięciu krokodyl mógł po prostu nie urosnąć: - Nie wyglądał na dobrze odżywionego. W przeciwieństwie do krokodyli z zoo, które dużo jedzą, ale mają mało ruchu, ten miał niewielką warstwę tłuszczu.
Specjalistka od gadów podejrzewa, że martwy krokodyl mógł być atrakcją jednej z przydrożnych restauracji, a właściciel obawiający się konsekwencji mógł wypuścić zwierzę do rzeki.                                Wszystkie zwierzęta egzotyczne sprowadzane do Polski powinny mieć wszczepiony specjalny czip, po którym można ustalić właściciela. Na razie trwa sprawdzanie, czy wyłowiony krokodyl miał wszczepiony taki czip, jeśli nie, to znaczy, że zwierzę trafiło do Polski nielegalnie. 
Przepisy dotyczące międzynarodowego handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem reguluje Konwencja Waszyngtońska.  Za naruszenie przepisów w zakresie ochrony międzynarodowej fauny i flory w drodze regulacji handlu nimi grozi do 5 lat więzienia.